Archive for the ‘Polityka’ category

Rezolutny Marian P.

13 czerwca, 2007

Prawica RP to partia deklarująca swoje oddanie i przywiązanie do wartości narodowych oraz chrześcijańskich, a szczególnie zaś – katolickich. Dobry katolik powinien szanować Kościół, jego urzędników oraz działania. Logicznie rozumując, posłowie Prawicy RP winni duchownych stawiać jako autorytety w sprawach wiary i organizacji Kościoła, a już szczególnie w sprawach kontaktów między nim a państwem.

Nie dawniej jak kilka dni temu arcybiskup Michalik podczas kazania wprost poparł jedną z opcji politycznych Rzeczypospolitej. Opcją tą była oczywiście Prawica RP. Jako, że konkordat jasno tego zakazuje, jego zachowanie zostało ostro skrytykowane przez nuncjusza apostolskiego, Józefa Kowalczyka. I bardzo dobrze się stało – ktoś powinien przypominać polskim duchownym, po jakim ‚gruncie’ stąpają.

Wczoraj w popularnym programie telewizji TVN, w porze wysokiej oglądalności, jeden z nielicznych członków partii będącej bohaterką dzisiejszego wpisu, Marian Piłka, oświadczył, że nuncjusz apostolski, jeden z najważniejszych dostojników kościelnych w państwie, ambasador  Watykanu i jakby nie było – ważna figura dyplomatyczna, „musiał nie do końca przemyśleć to, co powiedział”.

Aż spadłem z tapczanu. Czyli teraz polscy politycy są bardziej kościelni od samego Kościoła! Jak tak dalej pójdzie, myśliciele pokroju Mariana P. będą ustalać, co jest zgodne z dogmatami, a co jest podłym, heretyckim bluźnierstwem – bo przecież skoro nuncjusz nie do końca przemyślał swoją wypowiedź, to kto wie, czy jakiś kardynał czy nawet sam papież nie okaże się kiedyś „mijać z prawdą”? A wtedy – witaj, Kościele Toruńskokatolicki!

Niepojętym dla mnie jest, jak ktoś może w ogóle pomyśleć o tym, żeby w takich słowach skomentować wystąpienie osoby, która jest oficjalnym reprezentantem innego kraju oraz wyrazicielem woli człowieka, którego ok. 97% społeczeństwa podobno uważa za źródło prawdy objawionej. Jedyne pocieszenie w fakcie, że Marian Piłka i Prawica RP najpewniej do władzy nie dojdą w żadnym dającym się objąć wyobraźnią przyszłym okresie…

Spieprzaj dziadu – The Return

15 grudnia, 2006

Pan Prezydent w prywatnej wymianie zdań z towarzyszącym mu na konferencji prasowej ministrem-doradcą określił jedną z dziennikarek na sali „małpą w czerwonym”. Ależ niespodzianka i news!

Gdyby powiedział to publicznie, do kamery lub mikrofonu – byłoby nad czym przystanąć i pobulwersować się. A w tej sytuacji można to określić jednym słowem: „Było”. Słynne „spieprzaj dziadu” wysoko ustawiło poprzeczkę jeżeli chodzi o szorstkość języka czołowych polityków.

Oczywiście, nazwanie kobiety „małpą” jest nietaktowne. Ale uderzmy się w piersi i przyznajmy – czy zawsze, niezależnie od okoliczności dbamy o takt naszych wypowiedzi? Jeżeli ktoś posługuje się poprawnie politycznym językiem zawsze i wszędzie – to zazdroszczę samozaparcia. Ja nie potrafiłbym w rozmowie z kolegą powtrzymać się od nazwania nielubianej przeze mnie nauczycielki „małpą”. Zresztą, co tam rozmowa z kolegą – przecież znanym polskim gadającym głowom też zdarza się rzucić publicznie jakimś nieprzemyślanym określeniem, które nie do końca jest zgodne z kanonem języka mediów czy publicznej debaty.

Owszem, tutaj mamy do czynienia z prezydentem, najwyższym urzędem w 3 RP. Tym większy jest nietakt, ale ciągle – tylko nietakt, nic więcej. Nazwanie kogoś „małpą w czerwonym”, w dodatku niepublicznie (bo przypominam – Lech K. użył takiego sformułowania w szeptanej wymianie zdań ze swoim kolegą podczas konferencji), nie jest aż tak wielką zbrodnią, do jakiej to rozdmuchują ten fakt moi ulubieni forumowicze ze strony GW. I wcale mnie tym nie zadziwiają.

Nie wspominając już o tym nieszczęsnym „dutch” i „netherland”. Ojej, prezydent nie znał jednego angielskiego przymiotnika. Rzeczywiście, straszne.

Mój koszmar

7 grudnia, 2006

Każdy zapewne słyszał o rozporkowej aferze w Samoobronie. Chociaż moim zdaniem to grubymi nićmi szyta prowokacja, niezupełnie o tym chciałem dziś napisać. Czytając newsy na portalu Gazety Wyborczej oraz komentarze pod nimi uderzyła mnie jedna sprawa – nikogo nie obchodzi, że to niepotwierdzone rewelacje, słowo przeciwko słowu, etc. Opinia publiczna już wydała wyrok – „gumiaki” na pewno są winne, przecież to ledwo się od pługa oderwało, skandal, i tak dalej.

I w tym momencie nie myślą o tym, że może komuś zależało na takim rozwoju wypadków. Że może ktoś celowo znalazł exkochankę posła Łyżwińskiego, gotową poświadczyć nieprawdę za określone pieniądze. Przecież już raz, pardon my French, puściła się za 4 tys. I nie mówię tutaj o pierwszym zbliżeniu, tylko o momencie poczęcia się jej córki, kiedy to jako radna, członkini rady nadzorczej i pracownica biura poselskiego zarabiała właśnie tyle. Sama się do tego przyznała i nie potrafię tego inaczej ocenić, jeżeli nie robiła tego dla „przyjemności”. Ale nie o tym chciałem.

Chociaż moim zdaniem to właśnie celowa prowokacja przy użyciu exkochanki, to załóżmy, że jednak faktycznie działa ona niezależnie, że Lepper faktycznie zaproponował jej pracę za seks i że przez ten cały czas była szantażowana. Pomijając kwestię tego, czy pierwsze zbliżenie można nazwać to molestowaniem (przecież nie musiała wcale tej pracy przyjmować, o klientach prostytutek też nikt nie mówi, że są molestowane), to zastanawia i, szczerze mówiąc, przeraża jedna sprawa.

Otóż nikt z wypowiadających się w tej kwestii i rzucających błotem nie ma ani jednego pewnego dowodu, że opisywana przez Anetę K. sytuacja faktycznie miała miejsce. Jednak nie przeszkadza to ani mediom, ani opinii publicznej robić wokół ojców i mężów, znowu pardon my Frencz, smrodu. I to jest właśnie mój koszmar – nie chciałbym obudzić się kiedyś w kraju, w którym do oskarżenia, zniszczenia i praktycznie rzecz ujmując skazania człowieka wystarczą słowa, i tylko słowa, innej osoby. Nieważne, czy posłowie Samoobrony naprawdę są winni zarzucanych im czynów, czy nie – ważne, czy można im to udowodnić. Bo jeżeli nie można – to wara od nich.

I uprzedzając zarzuty, że ja sam oskarżam w tym felietonie panią Anetę K. – korzystam z jej własnych słów, kiedy rzucała datami i wysokością swoich zarobków w czasie poczęcia swojej najmłodszej córki. I nie, nie jestem zwolennikiem Samoobrony. I choć może zabrzmi to górnolotnie, ale jestem zwolennikiem prawdy i chcę, aby to nią kierowały się władza, media i opinia publiczna.

Demokracja?

27 listopada, 2006

Początkowo natchnęło mnie, aby napisać coś o moich ostatnich doznaniach kulturalnych, czyli o komiksach „Sandman” oraz „V jak Vendetta”, ale później skojarzyłem wyniki drugiej tury wyborów samorządowych w moich mieście i dopadła mnie pewna refleksja…

Czy jeżeli w 23-tysięcznym mieście w drugiej turze wyborów na burmistrza miasta w głosowaniu bierze plus-minus 5 tysięcy osób można mówić o „głosie ludu”? Licząc, że uprawnionych do głosowania w moim mieście jest około 16 tysięcy osób (to tylko założenie i oszacowana liczba), w głosowaniu wzięło niecałe 30%. Moim zdaniem niepokojąco mało.

Nie martwiłbym się tak, gdyby „przypadek kolski” był rażącym wyjątkiem na tle reszty kraju. Ale nie, Koło bez niespodzianek wpisuje się w tendencję, którą możemy zaobserwować. Lud po prostu na wybory nie chodzi.

A skoro lud na wybory nie chodzi, to czy można mówić o tym, że władza w naszym kraju pochodzi od ludzi i jest zatwierdzona przez opinię większości? Przecież większości nie chciało się nawet ruszyć z domów i postawić krzyżyka przy nazwisku kandydata, który najlepiej zaprezentował się na plakacie.

Myślałem, że w przypadku wyborów samorządowych frekwencja będzie wyższa, ludzie będą głosowali na swoich znajomych, sąsiadów, etc. Ale nie, o ile mnie pamięć nie myli, w skali w I turze wyborów głosowało ok. 43% uprawnionych do głosowania. Znowu Ludowi nie chciało się ruszyć.

Czy ludziom naprawdę jest aż tak wszystko obojętne? I, co ważniejsze, jak przekonać ludzi, żeby obojętne im wszystko aż tak nie było? Może, tak jak w Austrii (przynajmniej do niedawna) wprowadzić obowiązek refundowania przez obywateli, którzy nie wzięli udziału w głosowaniu, kosztów, które poniosło państwo, oferując Ludowi możliwość zadecydowania o swoim losie? Może zmienić ordynację, tak, żeby ludzie mieli poczucie, że głos oddany na określone naprawdę wspomoże danego kandydata, a nie jego partię i lepiej rozstawionego kolegę? Bo akcje w TV nawołujące do spełnienia swojego obywatelskiego obowiązku jak widać słabo spełniają swoją rolę.

The Wall

1 października, 2006

Poniższy tekst jest czystym, subiektywnym felietonem. Nie należy patrzeć na niego jako zbiór obiektywnych tylko i wyłącznie komentarzy. Dodatkowo autor uważa za ważne wspomnieć, że pisaniu tegoż tekstu towarzyszły mu dźwięki albumu „The Wall” zespołu Pink Floyd. Przypadkiem oczywiście.

Amerykanie stawiają mur, żeby ograniczyć napływ nielegalnych imigrantów z Meksyku do swojego kraju. O tym już chyba wszyscy słyszeli. Podniosły się głosy, jakoby było to zerwanie z odwieczną wizytówką tego kraju jako państwa liberalnego, otwartego i tolerancyjnego.

I tutaj budzą się wątpliwości. Przede wszystkim, czy możemy tak nazywać państwo, które swoją potęgę zbudowało na metodycznym wyniszczaniu i degradowaniu całego narodu, rdzennych mieszkańców Ameryki? Rzadko się o tym mówi, ale naczelny obrońca wolności na świecie bez, pardon my French, „gnojenia” Indian nie byłby tym, czym jest dzisiaj. To po pierwsze.

Po drugie – przecież ograniczenia istniały zawsze. Zwróćcie uwagę na przymiotnik określający imigrantów, przeciwko którym wytoczono oręż muru -” nielegalnych”. Czyżby już wcześniej istnieli na świecie ludzie, którzy nie byli zbyt mile widzianie w ojczyźnie demokracji? Owszem, i ten zabieg jest tylko zostrzeżeniem tejże polityki. Niezbyt zręcznym i pewnie niekoniecznie skutecznym, ale zawsze lepszym, niż pozostawienie sprawy Lotnym Bojówkom Nacjonalistycznym Texasu.

Zresztą, co tam Meksyk! Przecież my, sojusznicy Stanów na kontynencie europejskim, też do niedawna mieliśmy poważne problemy w dostaniu się do Ziemi Obiecanej. I do teraz nie jest to takie łatwe. A przecież wśród „narodów – założycieli” Ameryki także znajduje się naród polski. Pomimo tego nie byliśmy traktowani jako godni dostąpienia uczestnictwa w Wielkim Dziele Równości i Wolności bez ograniczeń. Pewnie, Polak który wyjechał do USA nie był kimś niezwykłym – ale i w Meksyku na pewno da się dzisiaj legalnie przekroczyć granicę.

Nie można też zapomnieć o zaostrzaniu kontroli granic po atakach z 11 września, moim zdaniem logicznej i uzasadnionej z punktu widzenia przeciętnego Amerykanina. Czy to też nie był zamach na zasady wolności? Był. Czy był potrzebny? Był. Tak więc o co to całe larum?

Oczywiście, Amerykanie mogliby nie przejmować się problemami imigracji – i skończyć jak Francja. Zamiast tego postanowili coś zdziałać i unormować sytuację zanim zostaną postawieni przed faktem dokonanym i będą musieli wysyłać policję do tłumienia zamieszek w gettach.

Tak więc w ramach podsumowania – nie nazwałbym tego zamachem na fundamenty istnienia Stanów Zjednoczonych, ponieważ od początku były one jakoby wypaczone przez przodków Wujka Sama. To po pierwsze. A po drugie, chociaż nie jest to zabieg zbyt skuteczny, to na pewno uzasadniony. Tak więc – cel słuszny (z punktu widzenia Ameryki), tylko środki trochę chybione.

Medytacje nad newsami z RSS

27 września, 2006

Siadam sobie dzisiaj do klawiatury i jak to zwykłem czynić od pewnego czasu, zaczynam mój dzień, khem, khem, „pracy przy komputerze” od przejrzenia, co tam nowego wypluły z siebie kanały RSS Poltergeista, WotC oraz Gazety Wyborczej. Jako, że newsy z Poltergeista przeważnie czytam jeszcze przed włączeniem się Google Deskop na stronie, kasuje je, można powiedzieć, odruchowo. Te z WotC są na końcu, więc zwykle zadowalam się pobieżnym przejrzenia ich. Natomiast te Wyborcze zawsze dostarczają mi dużo radości, ponieważ przeczytam a to jakąś śmieszną wypowiedź jakiegoś śmiesznego polityka, a to przerażę się, jeżeli wiem, że dana śmieszna wypowiedź zyskuje przymiotnik „groźna”, ponieważ dany polityk ma możliwość wprowadzenia jej w życie.

I co dzisiaj przyniósł mi RSS? Oczywiście, reakcje na nagranie, które wczoraj w „Teraz My” zaprezentowała Renata Beger, posłanka na Sejm 3 RP (antyteza taka). O moim zdaniu nt. tegoż nagrania trochę niżej, a teraz o tym, co mnie rozbawiło – mój ulubieniec, Przemysław „Gosiu” Gosiewski stwierdził, że, uwaga uwaga, sprawa nagrań rozmów Lipiński – Beger to kolejna próba obrony układu. Hura! Teraz wreszcie wiadomo, kim tak naprawdę jest Beger – ciągle działącą agentką bezpieki, a co najmniej jej tajną współpracownicą. Gosiowi niech będą dzięki za to, że wreszcie odważył się o tym powiedzieć.

Minister w Kancelarii Premiera Przemysław Gosiewski ocenił, że sprawa nagrań tajnych rozmów Lipiński-Beger to „kolejna próba obrony układu”. Do jego obrońców Gosiewski zaliczył Donalda Tuska (PO), Wojciecha Olejniczaka (SLD) i Andrzeja Leppera (Samoobrona). Minister wykluczył możliwość dymisji rządu.

Ale to nie wszystko! Bo przecież Przemysław G. nie odważyłby na wystosowanie tak odważnych słów bez poparcia swoich. I w ten sposób szef klubu parlamentarnego, Marek Kuchciński, na bardzo specjalnej konferencji prasowej w Sejmie oznajmił, że „mamy do czynienia z potężną prowokacją polityczną”. Trochę mniej antyukładowo, ale też ładnie.

Także sama pani Beger zechciała podzielić się ze światem swoimi przemyśleniami na temat swojego dokonania.

Zrobiłam to co uważałam za słuszne i co było moim poselskim i obywatelskim obowiązkiem. O tym się mówiło od lat, ale nikt się na to nie odważył.

OK, pierwsze zdanie nawet nie jest takie śmieszne. Ale drugie wywołuje na mojej twarzy taki fajny uśmieszek, lekko krzywy, dodam bez kozery. Po pierwsze, o czym się mówiło od lat? Że PiS, które jest u władzy od roku, kupczy stanowiskami? A skoro się mówiło, to czemu pani Beger w swojej wielkiej odwadze i świadomości obywatelsko – poselskiej, zdecydowała się głośno o tym powiedzieć dopiero teraz? Ale nie, już wiem – nie mogła się ujawniać jako agentka bezpieki. Wiadomo.

W tej kolekcji wypowiedzi kogoś brakuje, prawda? Ależ prawda, nie wiadomo jeszcze, czym zabłysnął pan Lepper! Już śpieszę z naprawieniem tego błędu.

Lepper: Niech prezydent namówi brata do dymisji

– To co się stało stawia Polskę w złym świetle w oczach świata. To jest typowa korupcja, Obiecywanie stanowisk, obiecywanie pieniędzy – powiedział na lotnisku Okęcie Andrzej Lepper. – Chcemy żeby w PiS-ie znaleźli się ludzie honoru – ten rząd powinien podać się do dymisji. Zwróciłem się z pismem do Lecha Kaczyńskiego, aby prezydent poprosił pana premiera, by ten złożył dymisję rządu – dodał szef Samoobrony

Lepper: Beger była „molestowana politycznie”

Andrzej Lepper chce, by rząd Jarosława Kaczyńskiego podał się do dymisji. Podczas konferencji prasowej w Warszawie szef Samoobrony poinformował, że zwrócił się do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, by poprosił o to premiera.

No, to teraz stało się wszystko jasne – autorytet przemówił. Prezydent powinien namówić premiera, żeby ustąpił ze stanowiska. Najlepiej podczas niedzielnego obiadu u mamy, która poprze pierwszego syna i pogrozi palcem drugiemu. No tak, nie ma to jak rodzina, prawda, panie były wicepremierze?  I ta biedna posłanka Beger – molestowana politycznie! Czyżby przewodniczący Samoobrony odkrył nieznane dotąd karty Kamasutry, na której opisana była pozycja „na posła”? Czy też chodzi o niedwuznaczne uwagi na temat koni, owsa oraz oczu pani posłanki w obecności tejże? Gruba sprawa, nie ma co – i to dosłownie.

A teraz obiecane powyżej stanowisko na temat Zaistniałej Sytuacji.

Po kolei – moim zdaniem Andrzej Lepper bardzo dobrze robi, chcąc egzekwować weksle, które podpisywali obecni posłowie, startujący z ramienia jego partii. Dlaczego? Zwróćcie uwagę na kluczowe słowo – podpisywali. Robili to z własnej woli, teoretycznie zdając sobie sprawę z konsekwencji, jakie to ze sobą niesie. Teoretycznie, bo jestem gotowy założyć się, że ci państwo niekoniecznie znają pojęcia politycznej wierności. Kiedy przy Samoobronie zaczyna być gorąco i istnieje realna groźba, że straci się stołek – ucieczka, szczury wyskakują z tonącego okrętu, wskakują do innego – obojętnie jakiego, byle tylko mogły jeszcze trochę sobie podjeść. I OK, ich prawo jako oportunistów i polityków koniukturalnych. Ale niech nie robią wielkich oczu, kiedy trzeba dotrzymać warunku podpisanej umowy. I niech Marek Jurek nie staje tak w obronie tychże posłów, bo wszyscy dobrze wiedzą, jaki w tym interes ma jego partia.

A teraz o Beger i jej nagraniu – bardzo dobrze się stało, że je ujawniła. Przynajmiej sytuacja się oczyści. Zobaczymy też, jak zareaguje PiS – bo póki co daje popis zupełnej nieporadności. Oskarżać w tej sytuacji drugą stronę o manipulację jest po prostu nielogiczna z punktu widzenia socjologii – przecież nikt im teraz nie uwierzy, nie zdobędą popularności używając właściwej im retoryki, którą zdążyli zasłynąć przez ten rok. Powinni uderzyć się w piersi, przeprosić, natrzeć uszu komu trzeba i przez parę najbliższych miesięcy starać się zatrzeć złe wrażenie, najlepiej jakąś pijarowską zagrywką.

A nawet jeżeli to naprawdę jakaś manipulacja (w co osobiście jednak jestem skłonny wątpić) – jak pisałem, i tak nikt im nie uwierzy. Dalszy model postępowania – patrzy wyżej.

Z ostatniej chwili – 70% Polaków źle ocenia prace rządu, a pod Sejmem zbiera się antyrządowa demonstracja przeciwko korupcji i handlowaniu stanowiskami. Podobno mają nawet namiot i zapowiadają protest aż do skutku. Tylko ciekawe, co rozumieją poprzez „skutek”?

Prawie jak Białoruś

26 września, 2006

Dzisiaj podczas oglądania dziennika, nie pamiętam już na której stacji, wydałem z siebie długi, donośny śmiech, kiedy usłyszałem komentarz pana Giertycha na temat pewnej sytuacji. O co chodziło?

Otóż – w niedługim czasie na ulicach Warszawy ma odbyć się marsz zwolenników PO w okazji zbliżających się wyborów na prezydenta naszej stolicy. Że niby wszyscy Polacy są z nimi czy jakoś tak, akurat wchodziłem do pokoju, w którym był włączony telewizor. Jednocześnie, zwolennicy LPR zgłosili do pełniącego obowiązki prezydenta miasta stołecznego zamiar zorganizowania kontrmarszu (pan Wierzejski użył sformułowania, że chcą pokazać, iż PO nie ma po swojej stronie większości). Czyli, mamy potencjalnie nieprzychylnie nastawione wobec siebie „manifestacje”. Cóż, pan Marcinkiewicz zaakceptował nakładające się trasy marszów w ciągu jednego dnia i o podobnych godzinach, tak, że może dojść do spotkania. Trudno. Pani Gronkiewicz-Waltz określiła to jako błąd, jakoby nie powinno dojść do takiego spotkania. I ja się z nią zgadzam.

Tutaj nastąpił komentarz lektora – i na wizji pojawił się pan minister edukacji, który ze srogą miną oświadczył „To praktyki rodem z Białorusi„.

Zabawne, że facet*, który tak bardzo protestował przeciwko Marszowi Równości i w którego ideologię niejako wpisana jest „sztywność” obyczajowa, który nie kryje się ze swoimi dość radykalnymi i małoliberalnymi pomysłami określa racjonalne podejście do sprawy „rodem z Białorusi”. Naprawdę, zabawne.

A, no przy okazji – minister edukacji wysłał swoje dzieci do szkoły prywatnej. Też zabawne.

*żeby nie było – nie podpisuję się pod modnym ostatnio narzekaniem na wszystko, co robi / mówi Giertych – nie należę też do jego zwolenników. Staram się być obiektywny.